Czy praca nadaje sens naszemu życiu?
Wszyscy doszukują się dziś sensu pracy. Czy jednak nie ulegamy zbytniej presji, że praca powinna dawać każdemu sens? Czy rzeczywiście tak musi być? A może to tylko ucieczka przed spojrzeniem na własne życie, w którym brak sensu wcale nie jest definiowany przez pracę.
Pojęcie sensu w odniesieniu do pracy menedżera czy przedsiębiorcy fascynuje mnie od lat. Mogę powiedzieć, że zajmuję się nim profesjonalnie, nie będąc wcale psychologiem czy akademickim filozofem. Jestem praktykiem, ekonomistą i inżynierem, przedsiębiorcą i menedżerem, który jednak w problemach związanych z zarządzaniem szuka rozwiązań w filozofii, nie w teoriach organizacji i zarządzania. Sięgam do tematu sensu w moich książkach, gdyż śmiem twierdzić, że coś o nim wiem.
Wszystko zaczęło się od silnego kryzysu ekonomicznego w Rosji w roku 1998, po którym musiałem zamknąć kilka moich firm. W rezultacie straciłem najważniejsze, czyli to, co potocznie nazywa się sensem życia. Z tej głębokiej, ciemnej dziury, w którą wpadłem, pomogła mi wyjść filozofia. W następnym kroku zająłem się tym, jak znaleźć sens na przyszłe lata, nie tylko dla siebie, bo szukałem też rozwiązań i motywacji dla pracowników mojej firmy.
Szukanie sensu
Śledzę czasem dyskusje na forach społecznościowych czy też artykuły zajmujące się problematyką coachingu lub psychologii pracy i odnoszę wrażenie, że w ostatnich latach wybuchła jakiś epidemia poszukiwania sensu w miejscu pracy. Ale sens ten wydaje się mieć jednak silnie roszczeniowy charakter. Uważany bywa jako dodatkowe świadczenie pracodawcy, który niezależnie od solidnej pensji, dodatków i premii powinien dostarczyć także każdemu pracownikowi sens. Sens nie tylko w pracy, ale wręcz sens życia. Czy nie oznacza to faktycznie zrzucenia odpowiedzialności za brak tego sensu lub raczej zadowolenia w życiu osobistym na pracodawcę? Czy nie poddajemy się presji nowego trendu, że praca musi dać nam sens? Jeśli bliżej przyjrzymy się naszemu życiu, często okaże się, że brak sensu wcale nie jest związany z pracą. W tej kwestii mam - niestety - nieco doświadczenia, które opisałem w książce Sztuka życia.
Co na to filozofia
Egzystencjalny filozof Sartre mówił, że jesteśmy skazani na wolność i samodzielną pracę w poszukiwaniu sensu naszego życia. Wolność łączy się jednak z odpowiedzialnością za własne życie, a nie szansą na znalezienie sobie ciepłego miejsca w firmie lub grupie, która obdarzy nas sensem. Wolność to także umiejętność i wola podejmowania własnych decyzji w sytuacjach trudnych. Życie to nie tylko dni piękne i słoneczne, to także okresy niełatwych i nieprzyjemnych wyzwań. W trudnych momentach łatwo o zwątpienie w sens naszej pracy. Najchętniej zmienilibyśmy firmę, a od tej nowej, której przecież nawet nie znamy, oczekujemy, a nawet żądamy, że dostarczy nam ona więcej sensu.
Brzmi nieco filozoficznie? To dobrze, bo każdy menedżer, i nie tylko, może wiele skorzystać z filozofii, szczególnie jeśli spróbuje połączyć filozoficzne, otwarte myślenie z praktyką zarządzania. Filozofią zarządzania potocznie nazywa się metody działania czy też strategie lub taktyki stosowane w zarządzaniu, lecz jeśli elementy te wprowadza się, bazując na teoriach filozoficznych lub pochodzą one z filozoficznych założeń, wtedy chodzi już o filozofię w ścisłym sensie! A sama filozofia zaś jest właściwie tylko próbą wyjaśnienia naszych relacji ze światem oraz poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, jak żyć? Nie inne zadanie ma filozofia w zarządzaniu, tyle że pojęcie świata ograniczamy tu świadomie do świata menedżmentu.
Dobre życie
Analizując doświadczenia wielu lat pracy i kariery zawodowej, wcale niełatwo mi odszukać ten moment, kiedy to moja pasja przerodziła się w obsesyjną pogoń za sukcesem. Nie jestem z tym problemem sam, praca wciąż jeszcze definiuje wielu z nas. Sama jej ilość jest już proporcjonalna do satysfakcji, poczucia, że się coś osiągnęło. Być zajętym, znaczy byś kimś, być ważnym i potrzebnym. Wielu też imponują ludzie, którzy "nie mają czasu", są ciągle zajęci, niezastąpieni. Przepracowanie staje się akceptowalnym efektem presji społecznej. Choć skutki są przewidywalne i groźne, jakże wielu dla osiągnięcia statusu społecznego poświęca w pełni swoje prawdziwe "dobre życie". Dobre życie, które Arystoteles definiuje jako racjonalne zaspokojenie wszystkich potrzeb, tzn. cielesnych, duchowych, intelektualnych, socjalnych, jak i materialnych, stało się moim nowym drogowskazem. Szczególnie w pracy chodzi przecież o osiągnięcie racjonalnego stanu spełnienia się, a nie wyimaginowanego uczucia szczęścia.
Sens nie jest hedonistycznym poczuciem fortuny, pojmowanej jako spełnienie życzeń czy życie w błogości. Według wybitnego psychoterapeuty Viktora Frankla, naszemu życiu tylko my sami możemy nadać sens, a pod pojęciem tym rozumie on po prostu tę najbardziej przez nas pożądaną i wartościową z opcji, którymi dysponujemy, uwzględniając przy tym realne warunki i sytuację, w jakiej się znajdujemy. Żyć z sensem oznacza oddać się wartościowej sprawie, w którą się zaangażowałem. Wówczas tylko sprawa ta, a także i moje życie zachowają swój sens, nawet jeśli nie zakończy się to sukcesem.
Traktowanie pracy jako jedynego źródła sensu życia nie jest zbyt rozumnym podejściem. Bo dlaczego - jeśli znajdujemy się przypadkowo w sytuacji, że nie możemy wybierać - nie można potraktować czasem pracy wyłącznie jako źródła utrzymania? Spróbujmy wówczas tak zinterpretować słowa Viktora Frankla: może ta właśnie praca jest tą najbardziej wartościową z opcji, którymi dysponujemy, uwzględniając nasze realne warunki i sytuację. To już ma przecież wielki sens! Możliwe, że za jakiś czas zmienimy firmę i otoczenie, ale dzisiaj ta praca ma sens i powinna być dla nas ważna. Niech stanie się wówczas po prostu częścią naszego życia, ale tylko jedną z wielu, ważną, lecz niekoniecznie najważniejszą!
Niektórzy wpadają w inną skrajność. Skąd wzięło się właściwie mniemanie, że praca musi przynosić nam frajdę? Czy nie jest naiwne, gdy ktoś narzeka, że brakuje mu w pracy "fanu", z rozczarowaniem stwierdza, że nie jest to tak ciekawa zabawa, jak oczekiwał. Sensu nie możemy mierzyć poziomem radości i zadowolenia. Zwykle, a nawet bardzo często, to właśnie ciężka praca w pocie czoła jest pracą najbardziej sensowną. Spójrzmy na strażaka zmęczonego po akcji, czy chirurga po wielogodzinnej operacji na otwartym sercu - ile było w tym zabawy czy radości?
To, co najbardziej wartościowe
Już wiele lat temu podczas jednego z walnych zebrań w mojej firmie zaproponowałem, byśmy znaleźli wspólny dla nas, akceptowalny przez wszystkich, sens naszej pracy. To, po co naprawdę przychodzimy tu codziennie. Celowo zrezygnowałem z wysoko lotnych pojęć jak misja czy wizja. Pytałem o sens! Nie było wielu propozycji. Ucieszyłem się, gdy okazało się, że do wszystkich nas, od pomocnika magazyniera po top handlowca, przemawia to samo pojęcie: "dobre życie". Każdy rozumiał wprawdzie pod tym hasłem coś innego - dlatego nazwaliśmy je "bukietem sensów" - ale znaleźliśmy wspólny sens naszej pracy, z którym zgodzili się wszyscy. Szukając drogi do realizacji tego celu, zrezygnowaliśmy z hierarchicznej struktury i zdecydowaliśmy się na stworzenie samoorganizacji opartej na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Pierwsze kroki tej drogi opisałem w książce Szef, który ma czas. Ale moje ostateczne refleksje, podsumowanie pięciu lat naszej współpracy, zawarłem w mojej najnowszej pozycji Szef, który myśli. Ważnym punktem tych właśnie rozważań, obok indywidualnego samorozwoju menedżerów i współpracowników, jest właśnie pojęcie sensu: poszukiwanie najbardziej wartościowej - włączając w to efektywność ekonomiczną - opcji, uwzględniając realia, w jakich pracujemy.
Sens, który proponuje moja firma, zawarty jest właśnie w wolności, jaką daje samodzielna praca; praca kreatywna, praktycznie bez nadzoru, na własną odpowiedzialność. Każdy może się tu odnaleźć, wykazać i znaleźć zadowolenie, bo realizuje cele, które ona/on sobie sam/sama określili. Robią więc coś, co ma dla nich osobisty sens. Zniesiona hierarchia i możliwość rozmowy z szefem bez krawata nie polega na tym, że można od niego wyłącznie wymagać. Teraz ty jesteś współodpowiedzialny/współodpowiedzialna za losy firmy, a to jest czasem po prostu ciężka praca, choć daje dużo więcej zadowolenia i satysfakcji.
Zmiana świadomości
Nie od dziś znamy zapewnienia trenerów biznesu gwarantujące transformację firmowej kultury, stworzenie firm prawie doskonałych, które zapewnią też poczucie sensu wszystkim pracownikom. Wdrożenie nowych metod, najnowszych trendów zarządzania ma doprowadzić do zmiany poziomu świadomości naszych pracowników. Wcześniej było to zarządzanie przez cele, gdzie pracownik uczestnicząc w ustalaniu celów, miał traktować je jako osobiste wyzwania nadające sens jego pracy. Niewielu z tych, którzy wprowadzają zrządzanie przez cele, czyli MbO (Management by Objectives), doczytali do końca myśl twórcy tej metody, Petera Druckera. Powiedział on bowiem, że jeśli nie ma zaangażowania, mamy do czynienia jedynie z obietnicami i nadziejami - ale to nie są plany. Klucz do sukcesu leży więc w tym, jak wzbudzić w pracowniku chęć do angażowania się.
Zaangażowania pracownika nie można załatwić przez coroczne rozmowy rozwojowe, w których de facto to szef ustala cele na przyszły okres rozliczeniowy. Podobnie rzecz ma się z wdrażaniem zarządzania turkusowego czy holakracji. Czy sam fakt przeprowadzenia szkolenia zmieni trwale poziom świadomości całego teamu? Każdy dojrzewa we własnym tempie i sam znajduje moment, gdy czuje się gotów do zmiany.
Ta ważna iskra rzadko zostanie wskrzeszona przez szkolenie. Owszem, wzbudzi zainteresowanie, niektórych nawet przekona do słuszności nowego podejścia. Jednak zwykle za miesiąc czy dwa wracają stare przyzwyczajenia i światopogląd, stan świadomości, który dyktuje nam, jakie postępowanie w konkretnej sytuacji uznamy za najbardziej sensowne. Pozostaje rozczarowanie i niesmak: niechęć do nowych eksperymentów.
Wolność osobista a sprawa organizacji
Przedsiębiorstwo, niestety, nie może "jakoś tam" gospodarować, ma działać ekonomicznie efektywnie. Sama wiara, przekonująca do nowej teorii czy idei, że wszyscy się zmienią tylko dlatego, że odbyli szkolenia, może nas drogo kosztować. Każdy znajdzie wprawdzie jakiś sens w nowej metodzie, lecz niekonieczne ten, który jest optymalny dla organizacji. Niejeden zrozumie przyzwolenie i deklarację firmy na temat "pełni rozwoju" i "wolności" jako to, że może robić, co chce. A jeśli nie bardzo wie, czego chce, może też i nic nie robić, bo przecież plemię (wspólnota koleżeńska) ma obowiązek zaakceptować wszystkich takimi, jacy jesteśmy. Już Sartre i Camus twierdzili, że właśnie odpowiedzialność własna jest głównym źródłem sensu. Nie chodzi o wspólnotę dusz, mistyczną miłość i wyrzeczenie się indywidualności. Takie plemienne, pełne mistyk uczucie bycia grupą definiowane jest też przez Spiral Dynamics nie jako turkusowy, lecz purpurowy poziom świadomości, który leży poniżej koloru czerwonego!
Wielki filozof, twórca utopijnej "Umowy społecznej" (1762), Jean-Jacques Rousseau, uważany często za prekursora samozarządzania, nie tak przedstawiał wolność w swoim dziele. Jako wolę powszechną, ale też i pojęcie wolności, widział on chęć świadomego bycia częścią grupy i działanie dla dobra całej grupy. Według Rousseau wolni jesteśmy wówczas, gdy postępujemy zgodnie z wolą powszechną, nawet jeśli zostaniemy do tego zmuszeni. To ostatnie stwierdzenie ma już tylko dla niewielu sens. Dla mnie idzie to już stanowczo za daleko, bo rozumiem humanistyczny styl zarządzania jako szansę dla wszystkich, ale bez przymusu zmiany. To szansa na znalezienie, a raczej samodzielne kreowanie swojego miejsca w organizacji, miejsca, które my sami mamy prawo i obowiązek wypełnić własnym sensem. W miejsce zorganizowanego wdrażania nowych technik i metod rozsądniej będzie zaakceptować podejście integralne, w którym godzimy się z tym, że wszyscy jesteśmy różni, mamy różne talenty, ale też przekonania i charaktery. Ale jednak zgadzamy się na to, że szanujemy się wzajemnie i obdarzamy zdrowym zaufaniem. Poprzez regularną wymianę poglądów i refleksję osiągniemy nie tylko lepsze zrozumienie innych, ale także i otwieramy przed wszystkimi drogę do naturalnego niewymuszonego samorozwoju. Zwykle cała grupa znajduje w tym wspólny sens.
Idea integralnego podejścia do współpracy nie jest ideologią, która sama nada naszej pracy i życiu sens. Ona daje nam wolność decyzji, prawo podejmowania akcji do przejęcia odpowiedzialności i to jest już bardzo wiele. Bo to jest materiał, z którego buduje się sens.
czytaj więcej:Andrzej Jeznach, Szef, który myśli, Onepress, Gliwice 2018
Andrzej Jeznach